Kobieta bez serca

Nie mam serca…
Jestem z tych innych, chyba bezuczuciowych istot.
Jestem dziwna.
Dlaczego?
Bo nie użalam się nad naszymi kotami. Nie płaczę i nie skomlę nad ich losem. Kiedy przyjdzie ich kres, dam buzi w czółko,
pożegnam się i wyjdę. Po prostu więcej się już nie zobaczymy. Ot, takie to proste.


Większość z Was kojarzy naszego kota Sylwestra, a dla tych którzy nie znają, szybko nakreślę jego historię.
Adoptowany przez nas w 2011 roku, jako siedmioletni kot po przejściach, dotychczas żyjący jako kot wolnożyjący.
W warunkach domowo-kanapowych odnalazł się ekspresowo i bezproblemowo. W 2012 roku, zdiagnozowano
u niego PNN ( przewlekłą niewydolność nerek). Do 2014 roku żywiony wg zaleceń, karmami weterynaryjnymi,
aż do czasu kiedy pomimo świetnych wyników kot zaczął marudzić przy jedzeniu i chudnąć. Wtedy zapadła decyzja o zmianie
diety. Najpierw były zwykłe chrupki, no bo w końcu jak to pierwsza zasada kotów nerkowych mówi: “kot chory musi jeść,
cokolwiek ale musi jeść”. Potem tylko mięsne saszetki i puszki, aż 3,5 roku temu wdrożyliśmy B.A.R.Fa, czyli surową dietę
opartą na mięsie. I tu większość złapała się za głowę, że to szkodliwe i że zabijemy kota. Ale tak się nie stało.
“Magicznym” sposobem Sylwuś odzyskał siły, witalność, przybrał mocno na wadze, a jego futro stało się miękkie
oraz aksamitne i w żadnym przypadku nie przypominało futra kota z wyrokiem.


Nawet teraz kiedy wiemy, że chylimy się ku końcowi, jego futerko jest nadal idealne i nie zdradza, że pod nim kryje się ponad
15 letni staruszek z niewydolnymi nerkami, zespołem jelita drażliwego i niedawno przebytym przewlekłym zapaleniem trzustki.
Przez te wszystkie lata, regularnie (bardziej lub mniej) robiliśmy badania kontrolne, ulepszaliśmy dietę, wprowadzaliśmy nowe
suplementy. Dzięki temu udało nam się trzymać chorobę w ryzach i zatrzymać w drugiej z czterech faz niewydolności.
Niestety ostatnie badania pokazały, że choroba wkroczyła już w trzecią fazę, do tego na USG wyszło wodonercze, powiększone
nerki i zanik warstw nerkowych. Wg tego obrazu ten kot nie powinien funkcjonować. A jednak. Wszem i wobec oznajmiam,
że nasz kot ma się dobrze! Je, pije i czasem się pobawi ;) Nie przejawia oznak ciężkiego chronicznego bólu, choć zapewne,
czasem jelitka, czy nereczka zaboli. Wiemy natomiast, że z tej ścieżki już nie ma odwrotu i to jest ten moment,
żeby pomyśleć co dalej.



A gdzie w tym wszystkim jest kobieta bez serca?
Ano właśnie tutaj, kiedy zamiast ulewać krokodyle łzy i martwić się co to będzie, wolę zaplanować, jak to będzie.
Pożegnania nie są łatwe i nie będę ściemniać, że to banalne jak pierdnięcie, jednak jakimś cudem, ja nie robię z tego
nie wiadomo jakiej tragedii. Fakt, może gdyby chodziło o moją jedyną Bestyjkę, z którą przeżyłam tyle wspólnych lat,
gadałbym inaczej, ale na razie śmierć kota jest dla mnie naturalna. Tak samo jak naturalne są mutacje, choroby i nowotwory,
ale taka jest kolej rzeczy. A wracając do Sylwka, nie gniewajcie się, że nie będzie płaczów, tylko zacna biba pożegnalna,
na której to będziemy snuć opowieści o tym zacnym, walecznym kocie, że nie będzie tęczowych mostów, tylko normalne
buzi w czółko i pożegnanie.


Z Panem P. już ustaliliśmy który lekarz w razie potrzeby poda ostatni zastrzyk i jak Wam przekażemy tę wiadomość.
Takie banalne, przyziemne sprawy, do którym potem nikt nie ma głowy.
A co na to Sylwek? Sylwek ma to w dupie. Po prostu, bez zbędnych ceregieli. On nie wie, że jest chory, on jest kotem.
Ma potrzebę dobrze zjeść, wyspać się, pobawić, poprzytulać do swej oblubienicy Sumatry. Jego, życie jest nieskomplikowane
i bez bajerów, a my jesteśmy od tego, aby na ostatnie czasy zapewnić mu jak największy komfort życia.
Tu chciałam napisać coś wzniosłego i mądrego, ale to nie w moim stylu więc napiszę po prostu, że życzę Wam
abyście na swojej drodze też spotkali takiego twardziela jak Sylwek, żeby Wam pokazał, że nie ma co biadolić i histeryzować,
tylko robić swoje i walczyć do samego końca.




#niezniszczalnyjakSylwester


Komentarze